wtorek, 12 listopada 2013

IronRun - vol. 2


Na stronach Festiwalu Biegów dostępny jest już program i regulamin IronRun 2014.


Zapraszam do zapoznania się (IronRun 2014) i jeśli macie ochotę to do ustosunkowanie się do tego mojego szalonego pomysłu wzięcia w Tym udziału. Wszelkie opinie, komentarze, ciepłe słowo mile widziane. A może krytyczne zdanie i negatywna ocena takiego celu dla początkującego biegacza? :-)

Co radzicie?






sobota, 9 listopada 2013

VI Maraton Beskidy

Wyjazd w okolicę Radziechowy (start maratonu w sobotę o 10:00) rozpocząłem już w piątek po pracy od wejścia wraz ze znajomymi na Rysiankę. W schronisku zameldowaliśmy się po godzinie 20:00 wchodząc od strony Rajczy.
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Ta droga krzyżowa (na szlaku rozstawione są stacje drogi krzyżowej) okazała się przyjemniejsza od tej, z którą miałem przyjemność zmierzyć się następnego dnia - ale o tym za chwilę. Na miejscu grill, ambrozja :-) i rozmowy do 3 nad ranem.
 
 
 
 
 
 
Następnie już sam o 6 wyszedłem ze schroniska i udałem się zielonym szlakiem do Żabnicy, kilkukrotnie gubiąc drogę:-) , gdzie przed godziną 8 zjawił się po mnie Bartuś :-) i już po paru minutach byliśmy w biurze zawodów i odbieraliśmy pakiety startowe do VI Maratonu Beskidzkiego.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Szybkie przygotowania, zdjęcie z ubiegłorocznym zwycięzcą Jakubem Glajcar - www.jakubglajcar.pl, złapanie satelitów w SportWatch'u, ustawienie aplikacji GLYMPSE w telefonie (program umożliwiał każdemu kto wszedł na mój profil FB obserwację mojej aktualnej pozycji na trasie maratonu) i wystrzał startera.
 
 
Ruszyliśmy razem z Bartkiem, trzymając się na szarym końcu - celem było ukończenie naszego pierwszego górskiego maratonu. Pierwsza połowa trasy minęła nam bezproblemowo, nawet moje prawe kolano wydawało się tego dnia skore do współpracy. Na kilka kilometrów przed półmetkiem, gdy zaczął się ostrzejszy podbieg na Skrzyczne (1257 m n.p.m.) Bartek przeszedł na "Gallowaya" (metoda nazwana od nazwiska twórcy Jeffa Gallowaya, polegająca łączeniu marszu z biegiem) dzięki czemu zameldował się 8 minut przede mną na szczycie (zajęło mu to 3 godziny). Ja postanowiłem zdobyć Skrzyczne biegiem - choć okazał się być to tylko bardzo wolny "świński trucht":-)  - a że prawie się udało (brakło mi 500 metrów) to byłem zadowolony. Zadowolenie trwało jednak tylko chwilę, gdyż słono za ten podbieg zapłaciłem - skurczami praktycznie wszystkich mięśni nóg (czyli podbieg był skutecznym treningiem, a tak chciałem go potraktować :-) z tym, że pozostała jeszcze druga połowa dystansu do pokonania...
 
Po krótkim rozciąganiu ruszyłem więc wolniutko dalej. Na 27 kilometrze w polu widzenia miałem ponownie Bartka, mimo iż biegłem wolno, gdyż ponownie (jak dwa tygodnie wcześniej w Toruniu) kolano zaczynało odmawiać posłuszeństwa - tym razem jednak oba kolana. Z daleka wyglądało jakby Bartek w dalszym ciągu leciał Gallowayem, chwilę biegnąc następnie maszerując, jednak ponieważ trasa od szczytu prowadziła głównie w dół to już wiedziałem, że ma kontuzję. Gdy się zrównaliśmy okazało się, że objawy w prawym kolanie ma identyczne jak ja.
 
 
Opowiedziałem mu jak wyglądała sytuacja z moim startem w Toruniu i postanowiliśmy, że pozostałe 15 kilometrów pokonamy szybkim marszem aby nie narazić się na gorszy uraz. Na domiar złego rozpadało się na dobre i deszcz towarzyszył mi już do końca, w przeciwieństwie do Bartka, który przed Golgotą Beskidów ponownie zaGalloway'ował, zostawiając mnie w tyle (nawet trucht nie wchodził w moim przypadku w grę) i w ten sposób przyszło mi samotnie zmierzyć się z drugą drogą krzyżową tego weekendu, która nie była już tak przyjemna jak piątkowa.
 
 
 
 
 
Ze szczytu Matyski (609 m n.p.m) pozostawały jeszcze 3 kilometry do mety, z tym, że padający od kilku godzin deszcz przemienił pierwszy z tych kilometrów w błotnistą ślizgawkę pełną krzaków z kolcami. Co prawda udało mi się nie zaliczyć gleby, ale stojący w pobliżu strażak powiedział, że większość w tym błocie zjeżdżała nie na butach, raniąc się dodatkowo o krzewy. W moim przypadku zakończyło się kilkoma obrotami, jazdą w rozkroku a nawet jazdą tyłem, co wymusiło mocną pracę nóg, które rozciągnąłem we wszystkie możliwe kierunki. Zaowocowało to tym, że po zakończeniu ślizgawki odzyskałem władzę w nogach i ruszyłem po raz pierwszy na tej połówce trasy szybkim biegiem w ten sposób docierając do mety. Bartek zajadając żurek i popijając piwko czekał tam już na mnie od trzech minut (ukończył w 6h19:50). Na mecie otrzymałem piękny medal (medalu z Torunia mimo, iż minęły dwa tygodnie, jeszcze nie otrzymałem) oraz mega wielkie i serdeczne przyjęcie. Zaraz zaopiekował się mną jeden z organizatorów. Zaprowadził do Domu Ludowego, gdzie odbywał się Wieczór Maratończyka i wyposażył w złocisty trunek, który duszkiem pochłonąłem tak samo z resztą jak przepyszny żurek. W drogę do domu ruszyliśmy z Bartkiem w bardzo dobrym nastroju, analizując przebieg całego dnia.
Ponieważ był to nasz ostatni start w sezonie 2013 (być może pobiegnę jeszcze po schodach w Altusie - ale tego nie wliczam) to pora na podsumowanie - ale to już w kolejnym poście.
Trzymajcie się :-)


piątek, 1 listopada 2013

SWWM dare2ironrun ST

Jak pewnie zauważyliście, zmieniło się główne logo bloga :-) 

Pomysł "SWWM + dare2run" kołatał się po mojej głowie już od jakiegoś czasu, a teraz stał się rzeczywistością, w dodatku od razu ruszyliśmy z grubej rury i powstał projekt związany z moim startem w IronRun 2014. Dzięki kierownikowi projektu Marcinowi mamy też nazwę i LOGO:



Ten fakt cieszy mnie tym bardziej, że zarówno Klaudia jak i Marcin wiedzą, że moja walka z IronRun'em polegała będzie na mieszczeniu się w limitach i za wszelką cenę ukończeniu cyklu, a nie na walce o podium, a mimo to wspierają mnie. Wielkie wam dzięki za to. Zrobię wszystko aby Was nie zawieść. A może ktoś jeszcze chętny?

Już teraz serdecznie zapraszam na www.sportwwielkimmiescie.pl