niedziela, 27 października 2013

XXXI Maraton Toruński

Chcąc startować w Iron Run 2014 nie można być mięczakiem :-) więc gdy moja Ewa powiedziała, że chce medal z Torunia (słowo na niedzielę: astrolabium) nie mogłem odmówić.
Wyjazd zaplanowałem na sobotę z zamiarem porządnego wysłania się w Toruniu, tym bardziej, że miałem na to dodatkową godzinę związaną że zmianą czasu.
Blisko 400 kilometrowa.droga pozytywnie mnie nastrajała: najpierw sms od DataSport, później te wszystkie znaki z "42" - myślę sobie będzie dobrze.



















Biuro zawodów na stadionie skromne ale dobrze zorganizowane. Byłem przed zmierzchem to zdążyłem jeszcze linię mety sfotografować. Zapoznałem się z potrzebnymi informacjami, upewniłem co do godziny startu oraz dowiedziałem, że na mecie będą darmowe masaże dla wszystkich uczestników - czyli to, co tygryski lubią najbardziej :-)






Organizatorzy zapewnili nawet darmowy nocleg, ale ponieważ stawiałem na wypoczynek, to postanowiłem spróbować poszukać jakiegoś noclegu na własną rękę - jakoś zatłoczona sala gimnastyczna do mnie nie przemawiają, ale duży plus za taką możliwość. Niestety jedyny.
Niedrogi pokoik hotelowy 200m od link startu był idealny. Lektura nowego Runner's World przed snem obowiązkowa :-)

Niedziela - dzień startu.



Na linię startu wybrałem się na chwilę przed godz. 10:00 - komfort na jaki mogłem sobie pozwolić dzięki bliskości hotelu. Szybkie zdjęcie, rzeczy do depozytu, zlokalizowanie baloników z napisem 4:00 i już byłem gotowy. Jeszcze tylko słowo organizatorów pałających dumą w związku z rekordem ilości uczestników (700 czy 800 - nie słuchałem) i wystrzał.










Niesiony pozytywną energią jaką zafundowali mi znajomi (zwłaszcza Marcin) nie spodziewałem się ściany na półmetku. Połowa minęła błyskawicznie - kilkadziesiąt sekund poniżej 2 godzin. Nistety moją ścianą okazało się prawe kolano które zakomunikowało, że więcej fazy lądowania tego dnia nie przyjmie. Próbowałem je jeszcze do 25 km przekonać, poprosić - może chociaż 4:15... Ale nie, ono powiedziało dość i znalazło wsparcie w biodrze i śródstopiu. Zatrzymałem się na "wodopoju" na 25km i podjąłem negocjacje. Pozostało jeszcze blisko 4 godziny do limitu, a bieg musiałem ukończyć - no wiecie: Astrolabium :-) Choć w tamtym momencie problemem było zgięcie kolana stojąc, to doszliśmy do porozumienia po tym jak przeprosiłem za to, że tak nalegałem. Następnych pare kilometrów pokonałem spacerem przekonując kolano, że jest to możliwe... Udało się. Pomysł był na tyle dobry, że starałem się sobie przypomnieć te wszystkie chwile kiedy Karol Schröder mijał mnie stukając kijami - żałowałem tylko, że nie wziąłem udziału w szkoleniu Nordic Walking, które organizował parku chorzowskim. Mimo to udało sie po kilku kilometrach zejść z tempem do poziomu poniżej 7 minut na kilometr. Pozostało mi jednak tylko patrzeć na zegarek jak mijają wszystkie terminy (najpierw 4:00 potem 4:24) po to by wejść na mete czasem 4:48. Zbliżając się do stadionu byłem zadowolony, przecież miałem otrzymać upragniony medal.

I tu zaczęło się całe rozczarowanie. Co prawda zdarzyły mi się już w tym roku zawody na których brakło medali, ale był to organizowany po raz pierwszy Bieg Piwosza - tam z resztą ważniejsze było piwo :-) Ale w Toruniu??? To był maraton organizowany 31 raz. No ok pomyślałem, przeżyje, przecież doślą medal pocztą, teraz na masaż... i co? Kolejny "zonk". Usłyszałem od przedstawiciela firmy zajmującej się masażami, że już nie masują. Pytam jak to możliwe, przecież do limitu trasy jeszcze ponad godzina, mnóstwo ludzi wciąż biegnie. W odpowiedzi słyszę: "organizatorzy zapłacili nam za masaże do godziny 15:00".
Tego było dla mnie już za dużo, nie wiem nawet czy był jakiś posiłek poza piernikiem jaki otrzymałem po przekroczeniu mety, gdzie zresztą brakło już wody dla kończących bieg. Nie szedłem nawet szukać tego posiłku bojąc się, że zamiast dostać ciepłą michę usłyszę tylko, że trzeba było biec szybciej.

Czy wrócę do Torunia za rok - raczej NIE, tym bardziej, że w planach jesiennych jest Wrocław i Poznań. No chyba, że znowu zaszaleją ze wzorem medalu :-)





IronRun - vol. 1




 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jak już wcześniej wspomniałem, zakochałem się w Krynicy-Zdrój i w odbywającym się tam świętem.


To właśnie podczas wizyty na festiwalu, na którym startowałem w Życiowej Dziesiątce Taurona, po raz pierwszy zamarzyłem aby wystartować w IronRun 2014. Po ukończony maratonie w Warszawie zapadła ostateczna decyzja... Przygotowania do tej morderczej konkurencji czas zacząć, w związku z czym już w pierwszych dniach zapisów moje nazwisko znalazło się na liście startowej z adnotacją "opłacone".

Zdjęcie: Iron Run (13) - w tym też i ja :-)







piątek, 25 października 2013

The Rocky Road to Warsaw



Czas pomiędzy 8 czerwca a 29 września 2013 roku upłynął mi na kolekcjonowaniu numerów startowych i medali. 



Poznałem przy tym wielu fajnych człowieków, którzy sprawili, że bieganie stało się świetną zabawą. Pozostaje mi podziękować Wam za wspólne bieganie i motywowanie w sezonie 2013. Jeśli kogoś pominąłem to dajcie znać, zawsze można "edytnąć" posta :-)
Dziękuje: mojej Ewie, że pozwala mi biegać :-*, Arturowi - to od niego wszystko się zaczęło (ale o tym innym razem), Klaudii, Marcinowi za nieskończone pokłady optymizmu - jesteś wielki i jesteś moim idolem, Adamowi, Nodze, któremu o zgrozo rękę musiałem złamać, żeby zaczął biegać, Monice, Karolowi, Beacie, Magdzie, Jarkowi, Radkowi, Mariuszowi, no i oczywiście mojemu misiowi IronMan Bartusiowi.
Moi drodzy, gdyby nie Wy, to pewnie bym nie biegał!!!

 

35 Maraton Warszawski





Przygodę z bieganiem rozpocząłem 8 czerwca 2013 roku od startu w biegu na 10 km. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że niecałe 4 miesiące później uda mi się ukończyć pierwszy maraton.
Okazało się jednak, że maraton ten był nie tylko celem, ale także elementem przygotowań do kolejnego wyzwania, które po głowie kołatało mi się od wizyty w Krynicy-Zdroju. Ale o tym innym razem :-*